Katastrofa smoleńska nie była jednorazowym zdarzeniem. To raczej zwieńczenie pewnego procesu, który trwał przez dłuższy czas. Pewną rolę odegrał tu też kaczyzm. Cofnijmy się o półtora roku wstecz, gdy major Pietruczuk odmówił wykonania rozkazu prezydenta o bezpośrednim locie do Gruzji. Został za to odsunięty od latania. Nie od razu wprawdzie, ale tylko dlatego, że w 36SP brakowało wyszkolonych pierwszych pilotów do Tu154. A ile było przy tym jazgotu kaczystów. Było doniesienie do prokuratury, była interpelacja poselska. A ile kaczego jadu rozlało się po forach internetowych.
Bezpośredni lot do Gruzji nie odbył się, ale sprawca "wykroczenia" został ukarany. Odsunięcie od latania jest dla pilota karą dotkliwą. W świat poszedł także inny sygnał. Od wszelkich procedur, ważniejsze jest widzimisię prezydenta, a każdy, kto ośmiela się w to wątpić zostanie ukarany. To było przygotowanie gruntu pod katastrofę, która nastąpiła w Smoleńsku. Załoga miała wybór, albo spełniać widzimisię łamiąc przy tym procedury, albo zostać odsuniętym od latania...
Pojawia się pytanie, czy katastrofa smoleńska ma odniesienie do sytuacji w kraju. Moim zdaniem tak. Mamy do czynienia z państwem, w którym obowiązują jakieś prawa, ale najważniejsze jest widzimisię Prezesa. Funkcjonariusze państwa, którzy powinni stać na straży tego prawa, stoją na straży widzimisię. Czyż nie jest to przepis na katastrofę? Czy katastrofa państwa nastąpi, tego nie wiem, ale scenariusz jest prawdopodobny...